Kognitywistyka

Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II

Arkadiusz Gut: Umysł podróżujący

Fot.: Arkadiusz Gut

Problem, jak dalece nasze myślenie i postrzeganie świata są splecione z konkretnym językiem i utrwalonymi w nim wzorami kulturowymi, zaprząta głowę filozofów od dawna. Zastanawiamy się, czy zanurzenie w konkretnej kulturze i języku wypełnia tak szczelnie świadomość każdego z nas, że wszystkie nasze myśli i refleksje „szumią” i „pachną” po polsku.

Arkadiusz Gut: Umysł podróżujący

Tekst ukazał się w „Filozofuj” 2015 nr 2, s. 48–49. W pełnej wersji graficznej można go przeczytać >tutaj.

Dzisiaj, w czasach szybkiego przemieszczania się i częstych podróży, jak nigdy wcześniej zasadne są pytania o siłę oddziaływania różnic kulturowych na nasz umysł. Czy kultura może wpływać na to, w jaki sposób myślimy i doświadczamy świata?

W książce La crise de la conscience européenne 1680–1715 z 1935 roku (Kryzys świadomości europejskiej 1680–1715, tłum. J. Lalewicz, A. Siemek, Warszawa: PIW, 1974) Paul Hazard pisał o wpływie, jaki u początków XVIII wieku podróżnicy, zwłaszcza z Chin, wywierali na europejskie idee filozoficzne. W świetle ich doświadczeń dyskusyjne stawały się niemal wszystkie z nich: od idei wolności, przez ideę sprawiedliwości, po wiarę w Boga. Stawali się oni częstokroć postrachem konserwatywnie myślących salonów. Jean de La Bruyere, o wiele zresztą wcześniej przed publikacjami Hazarda, ujmował to następująco:

niektórzy demoralizują się ostatecznie przez podróże, tracąc wskutek nich resztki wiary, jaka im jeszcze pozostała. Co dzień widzą inną religię, odmienne obyczaje, różnorodne ceremonie (Charaktery, czyli obyczaje naszych czasów, tłum. A. Tatarkiewicz, Warszawa: PIW, 1965, s. 392).

Dylematy przekładu

W książce Word and Object [Słowo i przedmiot] z 1960 roku Willard V.O. Quine zaproponował rozważanie sytuacji lingwisty przebywającego wśród nieznanego mu wcześniej plemienia. Podejmuje się on zadania zrekonstruowania języka, którego używają tubylcy. Kiedy drogę przebiega im królik i tubylec krzyknie „gavagai”, lingwista wysuwa hipotezę, że „gavagai” znaczy „Zobacz, królik”. Ale równie dobrze słowo „gavagai” może znaczyć „Popatrz, biegnie jedzenie”, „Chodźmy zapolować”, „Będzie dzisiaj burza” (tubylcy mogą być przesądni) itd. Co gorsza, hipoteza lingwisty nigdy nie może zostać w pełni rozstrzygnięta. Każda z możliwości jest tak samo zgodna z doświadczeniem. Może więc być tak, że powtarzane przez lingwistę słowo za tubylcem – ze względu na odmienne wzorce przejęte z własnego języka i brak doświadczeń – odnosi się do innej rzeczy niż ta, o której myśli tubylec, używając tego samego słowa.

Dylematy przekładu w praktyce

Kilka lat pobytu w Chinach przekonało mnie na dobre, że przykład Quine’a z „gavagai” nie był tylko filozoficznym eksperymentem myślowym. Wysiadam w prowincjonalnym mieście Taian, położonym u podnóża świętej góry taoizmu TaiShan. Nawiasem mówiąc, prowincjonalne miasta w Chinach zamieszkuje tylko milion osób. O dziwo, zjawia się taksówka. Wsiadam, uśmiecham się i wyjmuję kartkę z nazwą hotelu Four Points By Sheraton, który z prawdziwym Sheratonem nie ma nic wspólnego. Przezornie zapisałem nazwę w pinyin, tzn. po chińsku, ale w transkrypcji. Taksówkarz w średnim wieku nie czyta w pinyin. Wysiadam, szukam nowej taksówki. Uczę się, jak to powiedzieć. Kolejny także nie czyta w pinyin, próbuję więc to wymówić: „bao long…”. Kiwa głową na boki, nic nie rozumie. Domyślam się, że mylę ton. Ten sam wyraz w różnym tonie to tak naprawdę różne słowa. Piszę w elektronicznym słowniku „bao” – wybija około 30 słów chińskich, zapisanych w hanzi, czyli chińskich „krzaczkach”. Nie ma szans, aby odszukać prawidłowy znak. Wysiadam. Zmieniam radykalnie strategię. Szukam użytkownika mojego języka (angielskiego).

Już wiem, że słowu zapisanemu w pinyin odpowiada wiele słów chińskich. Do tego dochodzi wiele innych komplikacji, choćby taka, że słowu „grać” – zależnie od tego, na czym grasz i jakiej części ciała do tego używasz – odpowiada kilkanaście słów. Grać na pianinie to „tan”, na klarnecie to „chui”, w piłkę nożną „ti”, a siatkową „da”. Nauczyłem się, że w Chinach myśli się konkretem i przykładem, a nie ogólnie czy abstrakcyjnie. Nauczyłeś się słowa „jin” (wejść) i zaczynasz go używać – bez skutku. Osoba, do której je wypowiadasz, waha się, tak jakby robiła krok w przód i w tył. No tak, trzeba coś dodać. Teraz już wiem – kierunek czynności, tzn. czy czynność ma być wykonana w kierunku mówiącego, czy w kierunku odwrotnym („jinlai” – znaczy wejść w kierunku mówiącego, zaś „jinqu” znaczy wejść w kierunku przeciwnym, czyli oddalać się od mówiącego). Po lekturze prac Levinsona wiem, jak dalece zmienia to percepcję i nawigację w przestrzeni. Dalej też katastrofa.

Nie możesz używać nazw własnych. Stajesz przy samochodzie marki Toyota. Gestami i z pomocą wyuczonego w trzecim tonie zaimka „ja – wo” chcesz powiedzieć: ja też mam toyotę. Słuchacz podnosi ramiona w geście niezrozumienia. Tak, toyota to niestety „fengtian”. A Chopin? Wiesz, że go znają i cenią, więc myślisz, że zidentyfikują cię jako rodaka Chopina. A jednak dla nich Chopin to „Xiaobang”. Jesteś bez identyczności – zgodnie z regułą filozoficzną: no entity without identity (nie ma bytu bez identyczności).

Przyjaciele na moją prośbę pokazują mi cmentarz. Jadąc, kupujemy pierogi, mięso w sosie, banany, jabłka i wódkę. Chyba najpierw zajedziemy coś zjeść, a potem prosto na cmentarz – tak podpowiada ci twoja racjonalność. Błąd. Zapasy stawiamy przed grobem, a wódką polewamy pomnik dookoła. Lepiej nic nie przewidywać. Wydaje ci się, że już znalazłeś coś wspólnego – teorię pięciu elementów wyjaśniającą różnorodność świata. Ach, to jak u nas w filozofii jońskiej! Entuzjazm szybko opada, kiedy dowiadujesz się, że wyobrażenie pięciu elementów rozciągnięto na cztery pory roku, dokładając piątą – koniec lata. Nie widzą, że to niespójne i nielogiczne. Tacy są. Spójność i koherencja nie są nadrzędne w ich myśleniu. Ten rodzaj doświadczenia – nazwijmy go doświadczeniem podróżniczym – buduje w tobie postawę, dzięki której co najmniej hipotetycznie jesteś skłonny założyć, że umysł nie jest czymś oddzielonym od otoczenia, zapakowanym szczelnie w mózgu, lecz raczej strukturą psychologicznych procesów, które są kształtowane przez kulturę i język.

Konfrontacja z uniwersalizmem

Wiesz, że – przyjmując taką konkluzję nawet tylko hipotetycznie – stajesz okoniem wobec dominujących także w filozofii współczesnej stanowisk, według których umysł jest czymś uniwersalnym dla wszystkich ludzi, a różnice kulturowe czy językowe są niezbyt istotne dla jego funkcjonowania. „Ludzie nie myślą w języku angielskim czy chińskim, lecz we wrodzonym, wspólnym dla wszystkich ludzi języku myśli” – przychodzą ci do głowy idee Jerry’ego Fodora, Noama Chomsky’ego, Stevena Pinkera. Według nich każdy człowiek jest wyposażony w ten sam zestaw procedur odnoszących się do uwagi, pamięci, zdolności rozumowania i uczenia się. Ba, nawet współczesne prace psychologiczne prezentują takie podejście, choćby jedna z ostatnich Paula Blooma, pod znamiennym tytułem Descartes’ Baby: How the Science of Child Development Explains What Makes Us Human [Dziecko Kartezjusza. Jak nauka o rozwoju dziecka wyjaśnia, dzięki czemu jesteśmy ludźmi], przypomina ci ideę, że koncepcja dualizmu, mówiąca o różnicy i opozycji między umysłem a ciałem, ma być czymś kulturowo uniwersalnym i wrodzonym.

Coś jest na rzeczy w myśleniu podróżnika

A jednak. Kiedy w duchu podróżnika przeszukujesz biblioteczne zasoby, odkrywasz, że od kilkunastu lat zadomowił się nowy trend w rozważaniach filozoficznych i psychologicznych. Czytasz, że analizy wzorców percepcji, myślenia, ocen, tworzenia podstawowych pojęć i kategorii oraz schematów poznawczych w różnych kulturach istotnie podważają uniwersalistyczny punkt widzenia. Sięgając do filozoficznych i psychologicznych badań porównawczych (mieszkańców Wschodu i Zachodu) dotyczących m.in. percepcji, pamięci, kategoryzowania oraz logiki myślenia, dowiadujesz się, że mieszkańcy Wschodu kierują swoją uwagę na otoczenie, a nie na obiekt (jak czynią to Europejczycy). Myślą częściej syntetycznie, holistycznie (a nie analitycznie, atomistycznie jak my). W ocenach są mniej egocentryczni, a łącząc trzy obiekty: kurę, krowę i trawę, preferują łączenie obiektów wedle relacji, co sprawia, że ich pierwszym skojarzeniem będzie krowa i trawa, a nie wedle kategorii, co sprawia, że nasze pierwsze skojarzenia to krowa i kura. Zaskakują cię dane, że dokonywane oceny ulegają radykalnemu odwróceniu w zależności od tego, czy wydawane są języku ojczystym czy języku, który traktujesz jako drugi (wyuczony). Niedowierzasz badaniom pokazującym, że stajesz się utylitarystą, kiedy dokonujesz analizy dylematu moralnego w drugim języku, którym władasz biegle jak pierwszym.

Na koniec

Na koniec można znowu przypomnieć słowa Hazarda z pracy Kryzys świadomości europejskiej 1680–1715:

Czytać relacje z podróży […] znaczyło: przechodzić od stabilności umysłu do ruchu. Ileż idei nazbyt nieśmiałych lub nazbyt leniwych doszło do głosu dzięki poznaniu cesarstwa chińskiego lub królestwa Wielkiego Mogoła (s. 46).

Wyruszajmy więc w podróże filozoficzne, aby przechodzić od stabilności i lenistwa umysłu do zachwytu i ruchu intelektualnego. Nie bądźmy jak widz, o którym pisał Kapuściński, którego wzrok w podróży po egzotycznym kraju „ślizga się po powierzchni, nie przenikając dalej, jakby nie wierząc, że za każdą rzeczą może kryć się jakaś tajemnica…” (Heban, Warszawa: Czytelnik, 2004, s. 337).

Print Friendly, PDF & Email

ZOSTAW ODPOWIEDŹ